Piszę anonimowo bo nie daj Boże ktoś z galerii zobaczy a mi praca jeszcze chwilę potrzebną 😁 Od stycznia pracuje w salonie z garniturami, koszulami, gdzie cena samej koszuli to mniej więcej 300zl, garnitury te niepromocyjne to jakieś 1600zl.
Problem polega na tym, że sklep jest w mieście, w którym raczej nie ma bogatych ludzi, większość patrzy na to jak przeżyć, zdarzają się tylko pojedyncze „szychy” które mają pieniądze na to, żeby sobie kupić, chociażby jedną rzecz.
Większość klientów to ci czyhający na promocje. Zdarzają się dni w miesiącu, że jest 0zl w kasie przez cały dzień. Regionalni mają ogromny z tym problem, mówią, że nie chcą widzieć codziennie wyników mniejszych niż 2 tysiące.
Większość klientów wychodzi jak tylko usłyszy bądź zauważy, jaka jest cena, ile razy było tak, że dobrałam już garnitur, państwo byli zadowoleni a przy kasie jednak podziękowali, bo usłyszeli cenę. I w zasadzie to nie liczę na żadną poradę ani wsparcie, po prostu chciałam się wygadać, bo już sama ku*wa nie wiem, co mamy zrobić, żeby zwiększyć sprzedaż – albo mam się zesrać na środku, albo tańczyć nago przez cały dzień, może wreszcie ktokolwiek coś kupi, a nie że wchodzą, patrzą na metkę i wychodzą.
Rgionalni są sami sobie winni, powinni dostosować gamę produktów do klienta – asortymentowo i cenowo. Butik Diora w Wąchocku by splajtował, w Paryżu zarabia miliony. 😉