Pracowałam dawno temu w pewnym kurorcie – w niewielkim miejscu noclegowym, gdzie byłam jedynym pracownikiem. Oczywiście na czarno, bo „utrzymanie pracownika kosztuje” ZUS-y, ch*je muje etc, codziennie płacz.
Prócz tego zajmowałam się domem szefowej – robiłam dosłownie wszystko. Umowa zlecenie tylko przez dwa miesiące w roku. Czasem nie było nic do roboty więc szefowa odliczała mi co do minuty ten czas tak że wychodziło miesięcznie może z 300-400 zł wypłaty xD byłam świeżo po szkole, chwytałam się każdej pracy by zdobyć jakiekolwiek doświadczenie – wiem że to było głupie.
Potrafiła liczyć wszystko, co do minuty i to na swoją korzyść – byle nie dać pieniędzy. Chciałam odejść to były obietnice podwyżki i umowy (oczywiście potem słyszałam że jednak nie, bo to ją drogo by kosztowało).
Nadmienię, że w „sezonie” gdzie obłożenie było masakryczne duże, inkasowała miesięcznie dziesiątki tysięcy złotych. Pamiętam święta Bożego Narodzenia – musiałam zostać do ostatniej minuty przed wigilia, akurat była „wypłata”. Do okrągłej sumy 400 zł brakło 30 zł – niby to żartem powiedziałam: „To co, mały bonusik na święta?”.
Usłyszałam chłodne i całkiem poważne „nie” powiedziane tonem tak oburzonym, jakbym zażądała przynajmniej 1000 zł xD