Dostałem zlecenie na ściągnięcie u klienta starej anteny i założenie nowej plus nowy router i takie tam pierdółki. Oprócz mnie było jeszcze 3 techników, ale ze względów ekonomicznych wszyscy jeździli solo.
Zajeżdżam do klienta, patrzę a tam dach stromy jak nie powiem co. No ale nic, myślę może tylko mi się wydaje. Wychodzę na poddasze, otwieram właz, stawiam ostrożną stopę na dachu (miałem buty z podeszwą idealną do chodzenia po dachach) i tylko czuję totalny brak przyczepności i jak stopa mi zjeżdża.
Wycofałem się, zszedłem i patrzę z dołu na ten dach poszukując sposobu jak to zrobić. W międzyczasie przyszła żona klienta, to pytam się jej jak to zrobił poprzedni technik. Ta mi mówi, że nie technik, a TECHNICY (dwóch), jeden zaczepił linę i ją cały czas kontrolował, drugi się obwiązał lina i powoli robił robotę na dachu.
No to dzwonię do firmy i mówię że potrzebuje drugiej osoby która będzie mnie asekurować, a ten do mnie coś takiego: „nie p**prz głópot, byłem tam kilka dni temu da się normalnie wyjść. Musisz wychylić się przez właz i doskoczyć do komina”.
Do wspomnianego komina z włazu było jakieś 1,5-2 metry, nie wspominając nawet o samej kwestii skakania po dachu. Historia skończyła się tak że wymieniłem z szefem parę dosadnych zdań i tym samym był to mój ostatni dzień w tej robocie.