Moja 1 praca, miałam wtedy 18 lat. Sklep z obuwiem sportowym jakiegoś prywaciarza. Nie miałam fizycznej umowy, bo koleś stwierdził, że umowa ustna też jest umową.
Pracowałam miesiąc sprzedając buty drogich firm – drugiego lub trzeciego sortu (wiecie- widoczny klej, nierówne szycie, skazy).
Mały sklep prowadziłam sama wiec presja była duża, aby wcisnąć komuś ten syf i udawać, że to górna półka. Właściciel miał swojego rzeczoznawce, który na jego życzenie pisał specjalne pisma gdy ktoś chciał reklamację.
Stałym klientom rozpatrywał pozytywnie a innych miał w dupie (np po miesiącu but cały się rozklejał, dosłownie). Postanowiłam odejść, bo nie miałam żadnego ubezpieczenia, umowy nic.
Umówieni byliśmy na 7zl/h a jak powiedziałam mu, że nie chce już tu pracować to za karę- w ramach cytuje „lekcji” zapłacił mi po 4zl za ok. 110 godzin.
Pismo od prawnika nie przestraszyło go. Co chwilę zmienia lokalizacje i nazwy sklepów, aby klienci nie domagali się zwrotów.
Sklepy na jego żonę, bo sam jest ścigany przez skarbówkę. Nigdy nie zapomnę tego dziada. Machnęłam ręką, bo szkoda mi było nerwów, pieniędzy i czasu.
Pochwal się nazwą sklepu to może kolektywna siła internetu coś zdziała, brzmi jak ostra januszeria warta doszczetnego tępienia