Nigdy nie zapomnę pewnej ciekawej rozmowy z szefem szefów. Tak się złożyło, że po spotkaniu wigilijnym, które odbyło się na Wygwizdowie Górnym prezes odwoził mnie i dwie inne pracownice do domu.
Jako że był to człowiek sukcesu z prawdziwego zdarzenia, postanowił zrobić nam mały trening personalny i tak tłumaczył, że on nie ma marzeń, tylko cele. Marzenia albo się spełnią, albo nie, no a żeby osiągnąć cel trzeba się napracować.
On np. miał cel, żeby kupić mieszkanie i samochód BMW serii coś tam. No i w tym roku on te cele spełnił. Ten sam prezes nie miał pieniędzy na wypłatę moich nadgodzin, więc po kilku miesiącach i moim stanowczym sprzeciwie, nadgodziny wypłacano mi pod stołem, a rozliczane były na syna mojej kierowniczki, zleceniówka ucznia… 😉
Tymczasem pani kierownik ubolewająca i walcząca o moje prawa u prezesów nigdy do pracy nie przyszła na czas i nigdy do końca nie została. Jak tłumaczyła, musiała być z dzieckiem… z ciekawostek- pomiędzy naszymi dziećmi było 2-3 lata różnicy, a w biurze pracowałyśmy tylko we dwie na początku.
Niestety ja i tak zostawałam w nadgodzinach i to bezpłatnych. Kierowniczka też twierdziła, że krucho z pieniążkami, bo młoda firma i takie tam, ale wiecie… sama naliczałam jej wynagrodzenie podstawowe, które było mniej więcej 4 krotnością mojego- minimalnej krajowej którą dostałam razem z pieczątką specjalisty.