środa, 4 grudnia, 2024
Strona głównaPiekielni szefowieSmutna praca kierowcy autobusu

Smutna praca kierowcy autobusu

W trakcie trwania pandemii z trudem udało mi się ukończyć uprawnienia na kierowcę zawodowego. Szkoły pozamykane, egzaminy odwołane, krótkie przerwy w lockdownach umożliwiały podejście do egzaminu max kilkunastu osobom dziennie. Każdy termin na wagę złota. Jakimś cudem udało się zakończyć swoją przygodę z egzaminami na finałowej kategorii D, na autobusy. Rychło bowiem, w czas gdyż obostrzenia zimą były na tyle spore, że w poprzedniej firmie nie było zleceń, co za tym idzie wypłaty. Zdobyłem się na odwagę i w Styczniu poszedłem na rozmowę o pracę w pewnej firmie w Gdańsku która zatrudniała kierowców autobusów. Pochodzili z Lublina, otworzyli filię w Trójmieście, na samym szarym końcu Gdańska.

Gdy przyjechałem na rozmowę oczywiście swoje musiałem odczekać, wiadomo, każdy zabiegany, na prostego kierowcę przychodzącego punktualnie nikt nie ma czasu. Jednak w trakcie czekania odkryłem, że budynek który był kiedyś własnością ZKM został przerobiony na kwatery dla naszych braci niedoli z Ukrainy. Zwykle pomieszczenia gospodarcze gdzie można najwyżej trzymać mopy do podłogi otrzymały prycze na których spali nieszczęśnicy. Myślę sobie, jeśli im pasuje, spoko. Nie odkryłem jednak ile kosztowało spanko w takim „pokoju”.

Na rozmowie wyjaśniono mi, że firma opiera się na dwóch stalowych filarach, panu kierowniku który to załatwiał sprawy związane z pracownikami i panu dyrektorze który zajmował się sprawami technicznymi, utrzymaniem taboru, kontaktem z mechanikami. Pan kierownik, korpulentny mężczyzna niewiele starszy ode mnie przedstawił mi warunki: umowa o pracę, stawka godzinowa minimalna krajowa plus premia uznaniowa i nadgodzin ile tylko jestem w stanie udźwignąć. Przyznam, że po poprzednich doświadczeniach z polskimi pracodawcami nie miałem złudzeń, że zarobię tam sensowne pieniądze, jednak umowa o pracę mnie zachęciła gdyż alternatywą było bezrobocie lub pr*stytucja. Dodam, że z seksapilem u mnie średnio i mogłoby się skończyć najwyżej na żebraniu.

Pierwszy dzień pracy, a raczej wieczór, ponieważ zmianę wdrażającą dostałem w nocy, zakończyła się powodzeniem, żadnych uchybień z mojej strony. Pan trener stał sobie lub siadał, scrollował sobie coś w telefonie, ja prowadziłem, nic trudnego. Paru pijanych typków miało pretensje o coś, ktoś tam zasnął w autobusie, nic strasznego.

Po zakończonej zmianie zajechałem na stację paliw zatankować pojazd. Okazało się, że nie możemy tego zrobić ponieważ nie mamy klucza do zamka od wlewu paliwa. Odstawiliśmy auto na plac i do widzenia. Małym plusem tej pracy było to, że nie trzeba było samemu sprzątać autobusu. Zajmowały się tym osoby na placu firmy, głównie panie z Ukrainy które z resztą tam mieszkały w budynku firmy.

Gdy zakończyłem pierwszą samotną zmianę popełniłem błąd, gdyż zamiast zatankować auto dieslem sięgnąłem po diesla z napisem verva czy coś podobnego. Nie zwróciłem na to uwagi, nikt mi z resztą tego nie wyjaśnił. Przy dyspozytorach akurat na tej stacji nie było cen. Były na słupie przy wjeździe na stacje, niewidoczne w nocy. Z krzykiem wybiegł pan ze stacji, że panie, co pan lejesz, to nie to lejecie! Tamto! Okazało się, że karta flotowa nie pokrywała tej transakcji i za tę pomyłkę ja miałem opłacić to tankowanie. Nie miałem takiej kwoty i ani w głowie nie było mi dokładanie do interesu więc dzwonię na bazę która znajdowała się opodal, jakiś kilometr.

Pan dyrektor który znajdował się na miejscu przyjechał po godzinie lub więcej. oburzony przyjechał, nie odzywając się do mnie słowem zapłacił i odjechał. Potem dostałem informację, że różnice w cenie paliw mam pokryć mimo wszystko sam, nikt nie będzie płacił za moją głupotę. Przespałem się z decyzją i po przeanalizowaniu za i przeciw oddałem im pieniądze, niecałe 400 pln, zagryzając zęby.

Pierwszy miesiąc pracy był bardzo ciężki, ponieważ pracowałem praktycznie codziennie. Przed pracą przychodziłem wcześniej by nauczyć się przebiegu trasy, robiłem swoją robotę i wracałem do bazy, czasami zostając na nadgodziny. Bywało, że spędzałem w pracy 16 godzin. Oczywiście nauka była bezpłatna. Czas pracy był całkowicie nielimitowany ponieważ pan kierownik dbał o to by podczas ewentualnej kontroli każdemu godziny się zgadzały. Papier przyjmie wszystko. Dodatkowo przepisy mówią, że tachograf na autobusach miejskich nie obowiązuje. No nic, pieniądze były mi potrzebne, może lepiej dać z siebie więcej to uda mi się odbić od dna.

Nic bardziej mylnego.

Przepracowałem 209 godzin. Jeden rabin powie mało polaczku, w kibutzu mojego szwagra pracowaliśmy po 300 godzin i daliśmy radę! Inny rabin powie aj waj! Za dużo! Zdrowie! Rodzina! Co pan? Na głowę pan upadł? Otrzymałem pensję po kilku dniach opóźnienia, jak to zwykle bywa w naszym nieszczęśliwym kraju, w wysokości 3100 polskich nowych złotych. Zdumiony dzwonię do kierownika pytając czy to jakaś zaliczka na co mi odrzekł, że w tym miesiącu nikt nie otrzymał premii uznaniowej z powodu decyzji kierownika regionalnego, tj. jego szefa.

Jasnym dla mnie stało się to, że to kolejna firma w moim życiu w której bandyckie podejście właścicieli polega na eksploatowaniu ludzi za groszowe stawki by w ten sposób konkurować na rynku. Kolejny miesiąc nie był lepszy. Przepracowałem również ponad 200 godzin. Pensja znowu okazała pozbawiona premii. Kierownik, jak się potem okazało, pracował nie tylko w firmie ale również w szlachetnym Nadzorze Ruchu. Jest to rodzaj policji dla kierowców zawodowych. Za skrajne uchybienia jak przyjechanie spóźnionym na przystanek początkowy należała się kara. -50 pln. Brak krawatu – 20 pln! Wzięcie chorobowego? Pozbawienie premii.

Nie był to duży szok ponieważ w mojej sześciomiesięcznej karierze premii nie otrzymałem ani razu. Kary, czy raczej system motywacyjny był ustawiony tak by nie dało się go przestrzegać. Przykładowo grafik zakładał bym przyjechał na bazę o godzinie 5.00 Start pracy zaczynał się o 5.30 W tym czasie należy odnaleźć swój przypisany pojazd, rozpisać kwity, sprawdzić stan autobusu, wypisać jego usterki i dojechać na przystanek początkowy.

Kierownik zakładał, że wszystkie te czynności zajmują do pięciu minut. Nie raz, nie dwa bywało tak, że po przybyciu na plac autobus był gdzieś, chyba po złości, schowany. Po prostu go nie było. Po kilkukrotnym przejściu placu i okolic i wykonaniu telefonu do dyspozytora okazywało się. że schowali go na noc w jakimś magazynie bo hehe no wiesz, jakoś tak wyszło. Spóźniony jadę na włączenie, na miejscu już czeka pan z Nadzoru Ruchu.
-Dzień dobry, poproszę pana numer służbowy, imię nazwisko, dziękuję. Spóźnienie na włączenie, 15 min. Widzę tu u pana brak krawatu, ekran z przystankami nie działa lub jest odłączony. Kierownik zostanie poinformowany. Do widzenia.

Gdy rozmawiałem z kierownikiem o sposobie prowadzenia tej działalności poinformował mnie, że tylko ja się, rzekomo, nie wyrabiam. Okazało się, że to nie prawda ponieważ każdy kierowca miał obciętą premię. Dodatkowo czas od przybycia na bazę do dojazdu na przystanek włączenia był specjalnie ustawiany tak krótki, że nie dało się go wykonać. Należało przyjść we własnym czasie wolnym. wsiąść do pojazdu wcześniej i dojechać sobie na spokojnie. Oczywiście nieodpłatnie.

Dowiedziałem się też, że jeśli w autobusie nie działają ekrany lub przyciski mam przed pracą wezwać mechanika żeby coś z tym zrobił. Oczywiście mechanika prawie nigdy nie dało się znaleźć, a jeśli już to nie był w stanie naprawić usterki w minutę. Stan techniczny pojazdów to temat na pracę naukową. W każdym z nich zawieszenie było wybite jak zęby robotnika w gułagu. Przy każdej dziurze pasażerowie, szczególnie starsi, mieli okazję poczuć to na własnej skórze, o mnie nie wspominając.

Na desce rozdzielczej paliła się tak zwana choinka. Każda możliwa kontrolka i komunikat Bywało tak, że sterownik potrafił emitować jednostajny dźwięk ostrzeżenia przez cały dzień. Irytujący pisk który rozpraszał i denerwował. Oczywiście nikt nigdy niczego z tym nie zrobił mimo zgłaszania usterki każdego dnia.

Ogrzewania nie było w większości autobusów, chłodzenia w żadnym z tych których prowadziłem. Gdy zacząłem pracę zimą jeździłem w kurtce bo nie dało się wytrzymać niskiej temperatury. Wiosną i latem otwierałem sobie małe okienko przez które zasysało do środka spaliny, jednak bez tego nie dało się znieść ciepła. Gdy wyłączyło się nawiew, podczas jazdy pęd pojazdu wpychał je do kabiny, więc tak czy inaczej było gorąco.

Pasażerowie systematycznie narzekali, że za ciepło, za zimno, czy pan jest szalony? Czemu pan spóźniony? Czemu pan jedzie tędy a nie tamtędy. Każdy ma o coś pretensję. Nikogo nie obchodzi wyjaśnienie. Winny zawsze jest kierowca. Bywały dni, że jeździło się bez przerwy ponieważ opóźnienia na trasie były tak długie, że nie zostawało już czasu na przerwę dla kierowcy.

Były linie gdzie nie było nawet toi toi i trzeba było się załatwiać w krzakach bądź na murek. Nie było możliwości pobrania żadnych napoi, umycia rąk niczego. Jeśli się czegoś nie wzięło z domu jeździło się cały dzień o suchym ryju.

Jeśli ktoś z Was, drodzy czytelnicy, zastanawiał czemu kierowca autobusu nie chce was wypuścić z autobusu lub wpuścić do środka poza przystankiem, to nie dlatego, że jest gnojem tylko dlatego, że za to się otrzymuje kary finansowe a ubezpieczenie nie pokrywa szkód powstałych w wyniku takiego zajścia jeśli np. się przewrócicie i złamiecie sobie nogę. Poza tym policja ma prawo wystawić kierowcy mandat za takie zachowanie jeśli go złapią.

Pewnego dnia przybyłem rano do firmy, miałem wziąć autobus i jechać na włączenie. Okazało się, że autobus nie działa i mam czekać w poczekalni aż coś wymyślą. Po sześciu (!) godzinach przyszedł pan dyrektor z misją zabrania autobusu od lakiernika. Pojechałem z nim do miasta obok gdzie znajdował się zakład. Okazało się, że powodem lakierowania autobusu była mała rysa znajdująca się gdzieś z boku, ledwo widoczna. Był to autobus nowy z sprawnymi podzespołami i trzeba dbać o jego wygląd!

Całe zdarzenie było dla mnie bardzo pouczające ponieważ dowiedziałem się że pan dyrektor jest fanem tuningu aut, lubi sprawy mechaniczne i w ogóle, ale nie lubi mieć brudnych rąk od pracy bo to powoduje u niego niekomfortowe uczucia. Gdy na przykład zdejmuje koło to musi ręce potem dokładnie wyszorować i nasmarować kremem bo nie znosi podrażnień.

Dobrze więc, że zajmuje się sprawami technicznymi a nie czymś innym, na przykład zamiataniem placu. Zabrałem autobus na bazę z myślą, że może w końcu pojeżdżę czymś działającym, niestety nie był przeznaczony dla mnie. Czekałem zatem kolejne cztery godziny w poczekalni bo dwie zajęło sprowadzenie pojazdu, gdy nagle z biura wyłonił się pan kierownik. Zmieniał właśnie swojego kolegę, pana dyrektora. Zapytał mnie, wiernie cytując:

-O, a co ty tu robisz? Ach no tak, ty miałeś na rano i nie miałeś autobusu. To słuchaj. skoro tu siedziałeś cały dzień to w sumie tak jakbyś nic nie robił. Może byś zrobił kursa jeszcze tą i tą linią?

Są momenty gdy wydaje mi się, że żyje w jakiejś symulacji, że to jakiś The Truman Show, że to się nie dzieje naprawdę. Odpowiedziałem grzecznie, że mam swoje sprawy i muszę wracać do domu. Pan kierownik jeszcze chwile nalegał ale ponownie odmówiłem. Gdy po drugim miesiącu otrzymałem informację, że premii nie będzie a wypłata znowu jest spóźniona o dwa dni podjąłem decyzję, że nie wezmę ani jednej godziny dodatkowej.

Potrafiłem wcześniej, po swojej zmianie, pomagać w firmie, na przykład zawieźć pojazd gdzieś gdzie był potrzebny, zrobić parę dodatkowych kursów bo ktoś się pochorował, przyjść w wolny dzień, zacząć wcześniej, skończyć później, takie rzeczy, ale to koniec. Niech sobie radzą beze mnie. Zadzwoniłem do kierownika i oświadczyłem, że od teraz robię tylko niezbędne minimum. Nie biorę żadnych nadgodzin. Kierownik zasmucił się i powiedział, że ja sobie sam szkodzę, mniej zarobię!

Poza tym czasem trzeba po prostu zostać dłużej, dzieją się awarie, ktoś nie przyjdzie do pracy, nie można po prostu wyjść. Po chwili rozmowy i pytaniu czemu nie dostaje premii zaczął zmieniać temat, że to nie jest zależne od niego, on nawet nie ma wglądu, on nic nie wie. Zadałem mu tylko jedno pytanie, jak sądzi jak takie zachowanie z ich strony się może skończyć? I zakończyłem rozmowę.

W grafiku wpisałem się biorąc wszystkie możliwe dni wolne i zaznaczyłem, że chce dostawać linie bliższe mojego miejsca zamieszkania. Nie dość, że spokojniejsze, milsi pasażerowie, bo mieszkańcy wsi, mniej pyskaci i chamscy, to nie było tam za dużo kontroli z Nadzoru. Po prostu im się nie chciało. Ceną za to było jeżdżenie najbardziej rozklekotanymi złomami. Jeśli poprzednie tabory były słabe, tak te były o półkę niżej.

Nie będę się rozpisywał jakie przeboje miałem z tymi pojazdami ale nawet pasażerowie byli zszokowani stanem pojazdów. Minęło kolejnych kilka miesięcy, lockdowny i obostrzenia nieco odpuściły, pojawiły się nowe perspektywy. Udało mi się znaleźć za granicą, w zawodzie. Kierownika nie było gdy składałem wypowiedzenie, był za to jego przełożony, pan kierownik regionalny. Muszę przyznać, że mnie poniosło gdy wypisywałem powody swojego odejścia. Wypisałem wszystkie ich przewinienia nazywając je bezczelnymi, chamskimi i świadomymi, ale wydaje mi się, że skoro ja wiem co jest w ich firmie nie tak, to oni też to wiedzą.

Regionalny przyjął moje wypowiedzenie i z kamienną twarzą podpisał. Po odbiór świadectwa pracy musiałem się pare tygodni później pofatygować, oczywiście nie obyło się bez pyskówek i problemów ze strony już właściwego kierownika, który to własnie wrócił z urlopu. Zapytał mnie na odchodne gdzie teraz będę pracował. Odpowiedziałem mu tylko, kłamiąc, że nie wiem i odszedłem. Musze przyznać, że kamień spadł mi z serca gdy zakończyłem „współpracę” z tą firmą.

Na szczęście faktycznie znalazłem zatrudnienie za granicą. warunki pracy są znacznie lepsze, pojazdy znacznie sprawniejsze i reguralnie naprawiane, mam nawet prawdziwe przerwy i toalety w pracy. Mogę się nawet napić kawy i usiąść w fotelu, rzeczy których po prostu tam nie było. No i w końcu mam ogrzewanie.

Jeśli się czegoś nauczyłem to to, że nie wolno dla pracy poświęcić zdrowia ani bliskich. Nie dajcie sobie wmawiać, że musicie zostać dłużej. Nigdy nie dajcie sobie wmówić, że nie dostaniecie lepszej kasy. Próbujcie się rozwijać robić kursy, uprawnienia i nie bójcie się zmieniać pracodawcy. Czasy gdy pracowało się 25 lat w jednym zakładzie minęły i juz nie wrócą. Pamiętajcie by dbać o swoich bliskich. Praca nie jest najważniejsza.

Mam nadzieję, że przyjdzie czas gdy takie firmy po prostu zdechną, że nikt nie będzie musiał pracować w gułagu. A tymczasem miłej pracy, koleżanki i koledzy.

MOŻE CI SIĘ RÓWNIEŻ SPODOBAĆ:

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

DODAJ SWOJĄ HISTORIĘ

Najpopularniejsze z 7 dni

NAJNOWSZE KOMENTARZE