Będąc na L4 postanowiłem sprzedać moje auto. Znalazł się kupiec, szybko sprzedałem, bodaj w drugi, czy trzeci dzień przebywania na zwolnieniu lekarskim.
Następnego dnia po sprzedaży, zauważyłem przez okno, że zarówno rano, jak i po południu, przejeżdżał pod moim domem ktoś ode mnie z pracy. Parę razy był to sam szef.
Nic by w tym dziwnego nie było, gdyby nie fakt, że dom, w którym wtedy mieszkałem, stał przy ślepej uliczce, więc dojechawszy do końca na małym placyku trzeba zrobić zwykły „w tył zwrot”.
Po powrocie do pracy, pierwszego dnia, od progu usłyszałem „dywan u szefa”, czyli kroiła się poważna rozmowa. Nie zdążyłem dobrze wejść do biura, od progu usłyszałem „Ty na L4 masz siedzieć w domu, a nie objeżdżać po mieście!! Za walenie w ch*** będziesz zostawał godzinę po pracy, żeby odrobić to, co byłeś na L4”, czyli jakieś 5 dni.
Odrzekłem, że auto sprzedałem i że to nie ja nim jeździłem, tylko nowy właściciel. „Ty mi tu nie pie****ol, w ch*** to z kolegami możesz grać, nie ze mną” – usłyszałem.
Wku*wiony przyniosłem na drugi dzień umowę kupna-sprzedaży auta.
Jak się później okazało, sprzedałem auto jakiemuś jego znajomemu, do którego zadzwonił, żeby potwierdzić fakt. Po telefonie woła mnie do siebie z pretensjami „Czemu nie powiedziałeś, że sprzedałeś auto?!?!
Dodam, że było to moje auto, które kupiłem jak pracowałem ogóle gdzie indziej…