Jako uczeń technikum ekonomicznego, w wieku 19 lat, musiałem zrobić praktyki. Miałem je w banku PKO w innym mieście, 25 km od domu. Stety niestety, ale żeby było taniej, dojeżdżałem ze swoim „szefem” (dyrektorem placówki). Sam zaproponował dojazd.
Najpierw dojeżdżałem do centrum miasta 5 km rowerem, zapinałem go przy sklepie na łańcuch, a stamtąd jechałem ze swoim szefem bo banku. Oczywiście jechałem na rowerze w garniaku, bo „jak to tak, żeby pracownik banku przyszedł do pracy w normalnych ciuchach”. Parę razy udało mi się dojechać autobusem.
Dostawałem wtedy opi€rdol, że „autobus za późno przyjechał i teraz się spóźnimy do pracy” (dosłownie 2 minuty różnicy). Kilka razy udało mi się wysępić samochód od mamy i za każdym razem byłem na czas (wtedy stwierdziłem, że choćby skały srały, dorobię się własnego auta).
Nie dość, że nie nauczyłem się tam praktycznie niczego (oprócz przepisywania tekstów z papieru do Worda i robienia prostych tabelek w Excelu), to jeszcze musiałem siedzieć codziennie ponad 8 godzin (bo wracałem z szefem do domu) i to za darmo. Gdy pracownikom banku nie chciało się czegoś robić, dawali mi to do roboty.
Gdy zrobiłem coś szybciej niż się spodziewali (teksty w stylu „młody, przepisz mi ten tekst 3 razy do Worda i wydrukuj”), dostawałem opi€rdol, że „dlaczego nic nie robię”. Gdy mówiłem, że się szybciej wyrobiłem, dowalali mi więcej obowiązków (dlatego też nauczyłem się lecieć w penisa jak Zorro).
Gdy wymyśliłem coś, co mogło być użyte w reklamie banku, pracownicy mówili „a bo ty młody się nie znasz”, a później słowo w słowo widniało to na reklamie przed wejściem, pracownicy przypisywali sobie moje pomysły. Byłem traktowany jak popychadło i darmowy pracownik. Żeby chociaż były stałe godziny pracy, to bym jeszcze nie narzekał. Ale raz miałem 8-16, innym razem 9-17, a najczęściej 11-19.
W jeden dzień gdy przyjechałem autobusem, poprosiłem szefa, żeby mnie wypuścił szybciej. Akurat nie było nic do roboty, a autobus spod banku jechał na moje osiedle. Nasłuchałem się, że co ja sobie myślę i że jestem nieodpowiedzialny, bo „z pracy to każdy by chciał szybciej wyjść”. Po powrocie z „pracy” na miejsce zbiórki dosłownie godzinę później, miałem jeszcze 5 km do domu. Na piechotę. W garniturze.
Oczywiście praktyki były robione w wakacje, czyli cały miesiąc wyjęty z życiorysu. Koledzy z klasy mieli coś w stylu „młody, byłeś 2 godziny, wpisz że byłeś 8 i gra”. Przychodzili na praktyki na 8:00 rano, wychodzili o 10:00 do domu. Ich szefowie wiedzieli, że te praktyki to tak naprawdę pic na wodę. A ja musiałem za każdym razem odbębnić te 8 godzin, bo „nie wypada was szybciej wypuszczać, zresztą i tak do końca życia będziecie robić po 8 godzin, szybciej się przyzwyczaicie”.
Raz się spóźniłem (przyjechałem na 8:10 zamiast na 8:00) i było dochodzenie, dlaczego tak. Powiedziałem, że musiałem zająć się chorą mamą (była wtedy chora na rwę kulszową) – podać jej wodę, czy zrobić śniadanie. Mój „szef” wziął ode mnie numer do mojej mamy i do niej zadzwonił, że „Pani syn jest nieodpowiedzialny i z pewnością nic w życiu nie osiągnie takim podejściem”.
Do tej pory gdy widzę swojego „szefa” na mieście, udaję, że go nie znam. Nawet nie mam ochoty na niego patrzeć.