Zasłyszane od znajomej, która ok. 20 lat temu pracowała w dużej hurtowni chemii gospodarczej w jednym z miast wojewódzkich. Jednym z ciekawych elementów polityki firmy – oczywiście w trosce o pracowników – był brak puszczania ludzi na urlopy, bo każdy miał pracy pod korek i zastępowanie by przeciążało pozostających.
Ale co jest dla ludzi to nie dla zarządu – i pewnego lata właściciel i prezes w jednej osobie wyjechał na trzy tygodnie do rodziny w Australii. Oczywiście twierdził, że nie jedzie na urlop, tylko szukać nowych dostawców – a poza tym będzie pracował zdalnie, bo bierze laptopa a internet też tam mają.
No i fajnie – tylko przed wyjazdem zażyczył sobie, aby codziennie na koniec dnia przysyłano mu e-mailem raport dzienny. Zaraz pierwszego dnia jego pobytu, jak znajoma przyszła na siódmą do pracy – o ósmej dzwoni telefon. Po drugiej stronie kabla wkurzony szef: „GDZIE JEST MÓJ RAPORT!”. Znajoma zgodnie z prawdą odpowiada, że poprzedniego dnia wysłała przed wyjściem z pracy, na co on: „dobrze, to z wczoraj, a dzisiejszy?”.
Jeszcze nie załapała, o co chodzi i mu mówi, że od godziny jest w pracy, jest ósma rano, raport zrobi przed piętnastą i wyśle – na co tenże geniusz odpowiada: PRZECIEŻ JEST SZESNASTA! „No tak, ale u pana… – u nas ósma”.
Typ obrażony rzucił słuchawką, a znajoma wróciła do pracy nie wiedząc, czy nie wyleci z roboty zaraz po jego powrocie, o piętnastej wysłała mailem raport dzienny i poszła do domu.
Na drugi dzień…. TAK! Znowu o ósmej dzwoni szef, dziękuje za raport z wczoraj i… pyta o dzisiejszy. Ona znowu mu tłumaczy, że są w innej strefie, a ten znowu obrażony. I tak przez cały jego pobyt. Po powrocie na szczęście nie wyciągnął żadnych konsekwencji, którymi chwilami groził, ale też nie przeprosił za krzyki w słuchawce. A znajoma szybko zaczęła szukać innej pracy.