czwartek, 18 kwietnia, 2024
Strona głównaPiekielni szefowieDyrektor i kierownik stacji paliw

Dyrektor i kierownik stacji paliw

Historia o dyrektorze i kierowniku stacji paliw oraz młodym krnąbrnym mnie. Gdy podejmowałem swoją pierwszą pracę w Polsce, a było to kilka dni po napisaniu matury, w trakcie 4-miesięcznego „wolnego” między liceum a początkiem studiów, miałem już za sobą niemal pół roku przepracowane w Anglii. Jest to o tyle istotne, że wykreowało u mnie pojęcie o tym jak można być traktowanym w pracy z szacunkiem nawet, gdy dopiero wchodzi się na rynek pracy.

Z opcji dostępnych dla żółtodzioba w mojej rodzinnej miejscowości liczącej ok. 70 tys. mieszkańców wybór mój padł na stację paliw. Dla młodej, aktywnej osoby zmiany nocne to nic strasznego, a taki grafik pozwalał czasem nawet na skorzystanie z letniego dnia. Stawka nie powalała na kolana, jednak dla mieszkającego z rodzicami szczyla wystarczyło na balety.

Dyrektor stacji paliw miał pod sobą trzy stacje w jednym mieście, a na każdej dodatkowo był jeszcze kierownik. Na stacji, na której pracowałem kierownikiem był pracownik z rodzaju BMW (bierny, mierny, ale wierny). Z całej załogi zdecydowanie najmniej kompetentny człowiek, jednak bez mrugnięcia okien wykonujący polecenia dyrektora. Dyrektor za punkt honoru wziął sobie do serca, że dopilnuje, żeby na stacji panował ordnung niczym w delikatesach. Każdy produkt musiał być ustawiony na półce od linijki, z zachowaniem chronologii dat przynależności do spożycia (najkrótsza data na przodzie). W zasięgu wzroku nie mogło być żadnych oznak braku porządku choćby kolejka na stacji była do każdego okienka po kilka osób. Za papierek od loda lub batonika fruwający między dystrybutorami albo źle ustawione czy też nie-daj-Boże nieuzupełnione w lodówce piwa, gdy dostępne jeszcze były w magazynie dostawało się ostrzeżenie, a za dwa ostrzeżenia traciło się premię miesięczną (ok. 15% wypłaty).

Pierwszym co należało po przyjściu do pracy zrobić była konieczność zajrzenia do segregatora, do którego wpinane były wydrukowane e-maile, jakie przyszły do kierownika od dyrektora. Na mojej stacji dyrektor pojawiał się około raz dziennie, robił obchód, a potem odjeżdżał i wysyłał maila z uwagami. „Uwagi” rozpoczynały się od sformułowań typu „wy je8ane de8ile….” „wy skończeni idioci…” „wy kompletni kretyni…” pisanych czcionką Comic Sans 36pt., po takim kwiecistym wstępie następowało rozwinięcie w stylu „jak można przez godzinę (sprawdziłem na kamerach) nie podnieść śmieci walających się między dystrybutorami” albo „jakim trzeba być tłukiem, żeby przez pół dnia (sprawdziłem na kamerach) nie zorientować się, że soki tymbark nie są ustawione w odpowiedniej kolejności”. Po tym następował akapit składający się z samych wykrzykników pisanych czcionką 16pt w kolorze czerwonym i groźba co się stanie, gdy sytuacja się kiedykolwiek powtórzy”. Pracownicy musieli składać podpisy pod wydrukowanym mailem, że zapoznali się z jego treścią i są świadomi uchybień oraz grożących konsekwencji.

Niedopuszczalną sytuacją było, aby pracownicy na nocce mieli mniej pracy niż ci na zmianie dziennej. Zatem każda zmiana nocna otrzymywała listę zadań do wykonania. Wśród zadań pojawiały aktywności typu uzupełnianie towaru na półkach, liczenie stanów magazynowych, sprzątanie podłogi itp. Zadanie należało wykonać nie dla efektu, a dla samego faktu jego wykonywania. Nie zapomnę „odkurzania” podłogi odkurzaczem nawet nie podłączonym do prądu (bo nie było żadnej potrzeby odkurzania) – kierownik sprawdzał rano na kamerach czy wykonywanie zadania miało miejsce. Najgorszą opcją było wyrobienie się ze wszystkich zadań na tyle wcześnie, by np. pół nocy siedzieć bezczynnie.

Cała załoga żyła w trwodze i godziła się na ubliżanie im w mailach, bo nie mieli perspektyw na lepszą pracę. Ja mający do stracenia co najwyżej kasę na melanż byłem niepokorny i nie uginający głowy, przez co wybitnie niewygodny dla dyrektora, który mocny był jedynie zza klawiatury. Kierownik też miał ze mną duży problem, jednak ciężko mu było coś na mnie znaleźć. Nocną zmianę rozpoczynałem od poprawienia błędów ortograficznych na wydrukowanej przez niego liście zadań, a że był totalnym analfabetą to rano zastawał swoją listę wykonaną i popodkreślaną na czerwono w miejscach zrobionych byków.

Przykładowe zadanie na noc brzmiało np. „prosze nie włańczać klimatyzaci w nocy bo zurzywa prond”. Zamiast tego mieliśmy się chłodzić otwierając drzwi. Po kilku akcjach z korektą byków kierownika przyszedł mail od dyrektora o zakazie zwracania uwagi na błędy ortograficzne w liście zadań na noc.

Podczas rozmów z resztą załogi okazało się, że dyrektor ma 6 trwających spraw sądowych o mobbing i 1 już przegraną. Jako ten, który nie jest zastraszony i się stawia zacząłem być dla menedżmentu bardzo niewygodny toteż szukano na mnie haczyka. W ciągu doby obowiązywała jedna umówiona pora, ok 5:30, przygotowywania pustych kartonów do wyrzucenia, było to stałe zajęcie pracownika zmiany nocnej. Ostatniego dnia czerwca o godzinie 5 przyjechał dyrektor (nigdy tak wcześnie go nie widziałem), udał się na zaplecze, po czym zapytał „dlaczego kartony są jeszcze nieprzygotowane do wyrzucenia?” odpowiedziałem, że „aktualnie stoję przy kasie czekając na klienta, który tankuje”, za co straciłem premię w czerwcu.

Po 2 dniach, na kolejnej mojej nocce dyrektor przyjechał o 5:00 i zastał mnie przygotowującego kartony do wyrzucenia i zapytał „dlaczego nie stoisz na kasie?” odpowiedziałem, że „przygotowuję kartony do wyrzucenia, a na kasie jest teraz Bartek”. I za to straciłem premię lipcową. Oczywiście te informacje o utracie premii przekazywał już kierownik. Kierownik otrzymał ode mnie informację, że on i dyrektor są nienormalni, bo jednego dnia oczekują zupełnie innego zachowania niż dnia kolejnego. To była nasza ostatnia rozmowa. O godzinie 10:00 odbyło się cotygodniowe spotkanie całej załogi, na którym jako, że zszedłem ze zmiany o 7:00 nie zamierzałem się pojawić, tylko spać w najlepsze (co chyba normalne w dniu wolnym od pracy).

Na tym spotkaniu ustalono, że przestaję być pracownikiem ze skutkiem natychmiastowym (umowa była na okres próbny). Z informacją o tym, że na kolejnej swojej zmianie mogę się już nie pojawiać zadzwoniła zastępczyni kierownika (swoją drogą pierwsza w hierarchii, która cokolwiek ogarniała). Tak zakończyła się moja przygoda z pierwszą pracą. Żal ludzi, dla których nie było w tym mieście perspektyw na inną pracę.

MOŻE CI SIĘ RÓWNIEŻ SPODOBAĆ:

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

DODAJ SWOJĄ HISTORIĘ

Najpopularniejsze z 7 dni

NAJNOWSZE KOMENTARZE