czwartek, 18 kwietnia, 2024
Strona głównaPiekielni szefowieHistoria z jednej z rekrutacji

Historia z jednej z rekrutacji

Jestem akurat w trakcie zmiany pracodawcy, bo z poprzednim drogi zaczęły mi się rozchodzić i taka oto historia z jednej z rekrutacji, w jakiej uczestniczyłem w zeszłym miesiącu.

Firma: zakład produkujący, sprzedający i serwisujący drukarki (od małych urządzeń wielofunkcyjnych po przemysłowe wielkoformatówki) na licencji nieco mniej znanej, ale solidnej marki, mający w ofercie sprzedażowej też podzespoły i peryferia komputerowe oraz od kilku miesięcy oferujący także rozwiązania sieciowe dla biur.

Stanowisko: koordynator ds. logistyki i magazynu w dziale serwisowym, zarządzający kilkuosobowym zespołem magazynierów i serwisantów.

Rekruter: sam pan prezes i założyciel firmy.

Rekrutacja okazała się mieć trzy etapy. Najpierw umówienie się na krótką rozmowę telefoniczną (ok 10 min), podczas której strony przedstawiły swoje oczekiwania, po tygodniu pan prezes oddzwonił, że jest zainteresowany współpracą i zaprosił mnie na rozmowę w siedzibie firmy.

Pierwsza lampka zapaliła mi się, gdy gość spóźnił się na te spotkanie ponad pół godziny, nie racząc dać o tym znać, a pani z recepcji powiedziała tylko, że „szef zaraz będzie”, po czym gdzieś poszła i więcej jej już nie widziałem. Stałem więc te ponad 30 minut jak kołek na tej recepcji, bo na jedynym krześle leżała sterta kartonów z nowymi ulotkami. Mówię sobie, że bywa i starałem się nie denerwować, choć stanie w niedużym pomieszczeniu, które wkrótce zapełniło się różnego rodzaju interesariuszami, od klientów z zepsutym sprzętem po kurierów, nie należało do przyjemnych (przypominam, że recepcjonistka się już nie pojawiła gdy ja tam byłem, więc wszyscy ci ludzie czekali tam, aż ktoś do nich podejdzie, mimo że pracownicy ich widzieli, bo za recepcją była duża szyba na część biurową, gdzie siedziało z 15 osób i było widać, że zerkają w tę stronę).

Gdy prezes w końcu się pojawił rzucił krótko, że miał spotkanie, które się przeciągnęło. Może i bym w to uwierzył, gdyby nie to, że nasza rozmowa umówiona była na 8.30, więc gdyby gość powiedział, że po prostu zaspał, czy stał w korku zyskałby przynajmniej mój szacunek za szczerość, a tak mały kwas.

Druga lampka zapaliła mi się, gdy już w salce konferencyjnej szef zadzwonił do asystentki, by przyniosła mu kawę, mi niczego nie proponując, po czym zadał pytanie, które zadaje każdy rekruter: „no co tam, jak tam panie Marku”. Pomijając samo pytanie, to moje imię też zaczyna się na M, ale nie jest to Marek, ale postanowiłem puścić to mimo uszu, podając mu swoje prawidłowe imię, a że reszta rozmowy potoczyła się dość merytorycznie i trwała prawie 2 godz, moja czujność została uśpiona.

Po tygodniu prezes dzwoni z informacją, że zaprasza na ostatnią rozmowę, w celu dogadania szczegółów umowy, pensji, bonusów itp. Ja ucieszony, że się udało jadę tam, tym razem nie ma mowy o spóźnieniu szefa, dostaję szklankę zimnej wody, bo upał, wszystko jak należy. Dogadujemy szczegóły umowy, dostaję skierowanie na standardowe badania przed podpisaniem umowy, których termin od razu przy mnie ustaliła kadrowa, dzwoniąc do prywatnej kliniki, w której firma ma umowę, wszystko cacy i ustaliliśmy dzień w którym miałem podpisać umowę i zacząć pracę, bo u jeszcze aktualnego pracodawcy jestem na wypowiedzeniu, ale umówiłem się z nim tak, że gdy coś znajdę nie będzie mi robił problemów i skrócimy wypowiedzenie za porozumieniem stron.

Na nieco ponad godzinę przed umówionymi badaniami dzwoni do mnie gość, który przedstawił się jako kierownik logistyki, mój (niedoszły) bezpośredni przełożony. Myślę sobie „fajna sprawa, chce mnie poznać przed rozpoczęciem pracy, miło”. Otóż nie, informuje mnie, że nastąpiła „pomyłka”, bo na te stanowisko on zatrudnił już kogoś 2 miesiące temu i że jedyny pracownik, jakiego teraz szukają to inżynier sieciowy.

Powiedział, ale, że rozmawia z prezesem, by tymczasowo stworzyć dla mnie jakieś stanowisko, tak by mnie nie zostawić na lodzie, bo nie chce tracić kogoś takiego jak ja, a w międzyczasie pewnie jakieś odpowiadające moim aspiracjom stanowisko czy to uda się stworzyć, czy się po prostu zwolni. Poprosił, bym się wstrzymał z tymi badaniami i że oddzwoni do mnie za dwa dni.

Następnego dnia telefon od prezesa, odbieram: „Panie Marku(!!!), niestety, ale w tej chwili szukamy kogoś o innym doświadczeniu, więc nie możemy zaproponować Panu pracy, dziękujemy za udział w rekrutacji” i rozłączył się bez pożegnania się, czy dania mi szansy odpowiedzi. Kilka godzin później oddzwonił ten kierownik, tłumacząc, że nie udało mu się przegadać szefowi do rozsądku, było słychać w głosie, że mu głupio, że tak wyszło, ale poprosił mnie, żebym mu podesłał na maila nr konta, to poleci księgowej zwrócić mi za dojazdy do firmy, chociaż, co przy dzisiejszych cenach paliwa i 32 km w jedną stronę jakie miałem do siedziby firmy, było całkiem miłym gestem.

MOŻE CI SIĘ RÓWNIEŻ SPODOBAĆ:

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

DODAJ SWOJĄ HISTORIĘ

Najpopularniejsze z 7 dni

NAJNOWSZE KOMENTARZE