Zimą prezes wchodzi do redakcji i pyta, czy jest nam zimno. Kiedy odpowiadamy, że jest w porządku, wychodzi i niepostrzeżenie przekręca kaloryfery na 0, żeby zaoszczędzić na kolejne fanaberie swoich dorosłych dzieci, które dostają wypłatę, chociaż nie pracują w jego „rodzinnej firmie”.
Jestem dziennikarzem.
Pracowałam stacjach telewizyjnych o zasięgu ogólnopolskim i regionalnym. Chciałam trochę „odpocząć” od dużych mediów, więc zatrudniłam się w lokalnej telewizji.
Prezes – Janusz biznesu – poprosił, żebym zarejestrowała się w Urzędzie Pracy, bo dostanie wtedy jakieś dofinansowanie. Dodatkowo mój podatek 0 dla osób poniżej 26 roku życia wliczył mi do wypłaty.
Za najniższa krajową oczekiwał dziennikarza do swojej telewizji, radia i na portal, kierowcy, operatora kamery, montażysty, twórcy autorskich programów, urzędnika od wystawiania faktur, ulotkarza i sprzątacza.
Po pół roku mojej pracy i wielu pochwałach od widzów zostałam „szefem newsroomu” i otrzymałam podwyżkę. UWAGA! 120 zł! Usłyszałam wtedy, że to, że coraz więcej zarabiam, świadczy o tym, że się rozwijam.