Jakiś czas temu pisałam o szefie, który twierdzi, że za dzień próbny w Holandii się nie płaci.
Jak ktoś jest ciekawy części dalszej: dwa miesiące próbowaliśmy się z nim kontaktować, bo za żaden z dwóch dni nie miałam wynagrodzenia.
Zbył mnie tylko „mam urlop, odczep się”. A c**j mnie twój urlop. W końcu po przypomnieniu łaskawie powiedział chłopakowi, że mam mu przesłać godziny z niedzieli, bo uzgodniliśmy, że sobota jest za free. Ja do niego, że żadne „uzgodniliśmy” i idę do prawnika. On do mnie „powodzenia”.
We mnie się tak zagotowało, że byłam gotowa wstać, wyjść z pracy i pognać do sądu. Ale poszliśmy do prawnika, który potwierdził, że to, co ten gość gada to bzdura na kiju i wystosował list.
Oni tam próbowali, że pracowałam jeden dzień, ale po przesłaniu screenów rozmów i zdjęcia notesu z godzinami, grzecznie przesłali, co mi się należy.
To nie było dużo. Niecałe 50 eu, ale tu chodzi o zasady.