Zostałam zatrudniona w pewnej firmie, która oficjalnie zajmowała się jedną dziedziną, okazało się, że łapią nie 10, a z 20 srok za ogon – nie wszystko na legalu.
Pomijam spóźnianie się z wypłatami dla pracowników, część wypłaty w kopertach itp.
Zaleganie z zusem, kiedyś przyszli z wodociągów odciąć wodę. Szefowa chwaliła się l, jaką mają wypasioną chatę co chwila nowe auta, buty i torebki za kilka tysiaków, nam do biura kupowała herbatę minutkę… Eh, dużo by opowiadać…
Jednym z miliona moich zadań była legalizacja zatrudnienia, niestety szefostwo nie wiedziało, że samo wysłanie dokumentów nie równa się załatwieniu sprawy, cały proces trwa nawet rok.
Ogarnęłam papiery pracowników w 3-4 miesiące i jak poszła ostatnia partia dokumentów położyli mi na biurku wypowiedzenie. Podpisałam je, bo sama już miałam dość tej pracy. Minęły dwa miesiące i w tym czasie kilka razy wydzwaniali do mnie, bo nie wiedzieli co dalej z dokumentami, którymi się zajmowałam.
Ostatnio (będąc już w nowej pracy) dzwoni telefon raz, drugi. Nie odebrałam. Przychodzi SMS, że nie wiedzą gdzie są jakieś papiery i czy nie wiem gdzie ich szukać. Cóż, trzeba było mieć od początku porządek i szanować pracownika, może bym pomogła.
Zwłaszcza że jak prosiłam o świadectwo pracy, to mnie olali i nie odbierali telefonów. Nie polecam…