Kiedyś pracowałem jako kelner (w bardzo polecanej restauracji w moim mieście) na „stażu”. Minimalną krajową wtedy była 1600 zł jakoś a na stażu z urzędu pracy dostawałem 860zł. I tu mam nawet kilka przykrych historii, a mianowicie:
1. Resztę do minimalnej krajowej miał dopłacać pracodawca, ale taka była sytuacja, że szefowa to była psiapsiółka pewnej pani z UP to nie musiała nic dopłacać (poza nadgodzinami) do wypłaty, bo jakiś tam kruczek prawny, i na tym bazowali
2. Mieliśmy Kateringi oddalone o nas po 120-150 km (jakieś 2 godziny jazdy w jedną stronę), o 3 rano wracaliśmy na miejsce, a o 10 do pracy bo o 11 otwierają restauracje
3. Były święta Bożego Narodzenia, koleżanka z pracy poprosiła o wolne, bo 3 miesiące wcześniej miała ślub i chciała pierwsze święta spędzić z mężem, jak pan Bóg przykazał, to usłyszała od szefowej, że musi się zastanowić, albo życie rodzinne, albo zawodowe (w rezultacie wigilię miała w domu, ale 1 i 2 dzień świąt w pracy)
4. Nadgodziny były wypłacane co kwartał, bo przecież te nadgodziny ktoś może później wybrać, robiłem jak poje**by 2 miesiące, w 3 stwierdziłem, że coś wybiorę, bo tu urodziny, tu weekend, to mama dziadkowie mieli rocznicę, nieważne, poszedłem do szefowej po kasę z nadgodzin, ta mi policzyła godziny za ostatni miesiąc i stwierdziła, że mam o 20 godzin za mało, więc jakim prawem chce kasę za nadgodziny, mówię jej, żeby policzyła 2 miesiące wstecz, to jej wyszło, że ma możliwość wypłacić jeszcze 870 zł z tytułu nadgodzin
Dziękuje, kurtyna