Dużo by opowiadać, ale jedna z obrzydliwszych sytuacji, jaka spotkała mnie ze strony szefostwa, miała miejsce po kilkunastu godzinach pracy. Zjawiam się w knajpie na 9 jest sobota, nim otworze bar muszę go posprzątać po poprzedniej zamianie.
Jedno piętro lokalu ma rezerwacje, impreza urodzinowa, która kończy się o 2 w nocy, wciąż jestem sama – a moja zmiana trwa nadal. W przeciwieństwie do poprzedniej zmiany, nie mogę zostawić bałaganu, bo na godzinę 11 mamy w lokalu chrzciny. Sprzątam więc do czwartej nad ranem i ledwie żyjąc wracam do domu.
Około godziny 6, ledwie po tym jak zdążyłam przymknąć oczy dostaje telefon od szefowej. Słyszę, że zostawiłam w knajpie burdel i mam natychmiast wracać, dokończyć robotę. Nie wiem do końca co się stało, ale jestem tak wymęczona, że gotowa uwierzyć, że coś zostało niedopilnowane. Więc pakuje się i jadę z powrotem.
Wchodzę do knajpy i szukam bałaganu, na piętrze spotykam szefową, która z wyrzutem pokazuje mi dwa worki ze śmieciami, które zostawiłam pod toaletami, po ich wymianie. Po prostu mi umknęły. I to właśnie był ten wielki bałagan, który zostawiłam, a babsztyl (mieszkający w tym samym budynku) nie mógł sam ich wyrzucić, musiał ściągnąć mnie, żebym wyniosła te dwa, cholerne worki.
Dodam, że był to mój ostatni dzień pracy w tym miejscu.