czwartek, 18 kwietnia, 2024
Strona głównaPiekielni szefowiePraca u prezesa z poprzedniej epoki

Praca u prezesa z poprzedniej epoki

Moja pierwsza praca — Januszex jak się patrzy, ale o dziwo kasa spoko jak na tuż po studiach; firma produkcyjna, pracowałam jednak w biurze. Mentalność prezesa zatrzymała się w czasach słusznie minionych.

Wszystkie dokumenty trzeba było drukować, podpisywać, pieczątkować, dodatkowo wypełniać z tyłu tabelkę z dodatkowymi danymi, po czym zanosić papierki w zębach prezesowi do podpisu. Każdy. Jeden. Dokument. Upierdliwe i nieekologiczne.

Teksty prezesa „Jakie pieniądze za nadgodziny, to Wasz zysk, że w nadgodzinach uczycie się nowego systemu” były na porządku dziennym. Koleżanka z półrocznym L4 od psychiatry za wypalenie zawodowe.

Brak czasu na zjedzenie czegokolwiek w pracy, wykonywanie 3 etatów za jedno wynagrodzenie, regularne nadgodziny, szwagierka prezesa drąca się na Ciebie za źle zaplanowaną produkcję.

Główna księgowa, która jako jedyna mogła w niektórych kwestiach podjąć decyzje lub doradzić, dostępna kilka godzin w tygodniu. A, i prawie zapomniałam, moja bezpośrednia szefowa, która była świetną osobą i miałyśmy mega dobry kontakt, musiała za swoje pieniądze kupić mi używany monitor, żebym nie pracowała na 11-calowym laptopie.

W czasie pandemii nastąpiły redukcje z uwagi na zmniejszenie produkcji, które potem nie zostały wypełnione nowymi pracownikami, a dokładaniem obowiązków obecnym zatrudnionym, przede wszystkim mnie, co powodowało potrzebę jeszcze kolejnych nadgodzin, raz płatnych, raz nie, zależnie od kaprysu prezesa.

Ostatecznie narzucenie przymusowych 2 h nadgodzin dziennie dla całego działu, żeby zdążać z pracą. Co do pracy zdalnej, zapomnij o VPN czy tego typu luksusach. Ileś dni z domu, ale bez dostępu do systemu dokumentacja musiała być robiona ręcznie w excelu i wysyłana do osób, które były w biurze do wydruku i ogarnięcia podpisu prezesa, a potem, będąc w biurze, trzeba było ją wprowadzać w system jako zaległości.

Szczęściem w nieszczęściu, miałam wypadek w drodze do pracy i przesiedziałem 4 miesiące ze złamaną kostką. To i odejście w międzyczasie szefowej (po miesiącu beze mnie było w firmie tak wesoło, że szefowa złożyła wypowiedzenie i sama poszła na L4) sprawiło, że po powrocie ze zwolnienia rozwiązałam umowę za porozumieniem stron w dniu powrotu do zakładu i ostatecznie to złamanie okazało się najlepszym „kopem” do zmian zawodowych, jaki mogłam w tamtym okresie życia otrzymać. Mina nowej szefowej powróconej z macierzyńskiego, kolejnej krewnej królika, gdy rzucałam papier na biurko, bezcenna.

MOŻE CI SIĘ RÓWNIEŻ SPODOBAĆ:

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

DODAJ SWOJĄ HISTORIĘ

Najpopularniejsze z 7 dni

NAJNOWSZE KOMENTARZE