Rok 2016, umowa o pracę na najniższą + 100 zł, żeby nie było, zakres obowiązków jak stąd na Madagaskar, ale nie narzekałem, bo branża, która mnie niesamowicie interesowała i która można powiedzieć żyłem.
Co więcej, firma pojechała na największe targi branżowe w Europie jako wystawca. I tu się zaczynają smaczki: załatwiłem 2 produkty na wyłączność, udało mi się nawiązać kontakt z miejscem, o które starali się od 3 lat (jednym z większych w Polsce), nazbierałem innych pomniejszych kontaktów, zrobiłem fajne promo.
Targi się kończą, jest after party – szef na mnie patrzy, niech Pan jedzie reprezentować firmę w rozmowach kuluarowych. Nie dostałem ani grosza do kieszeni na imprezę, na której woda kosztowała 10 zł. Na szczęście byłem kierowcą dla reszty ekipy w tym 3 partnerów z Anglii, którzy zadbali o mój wikt.
Wracamy do domu padają zdania o świetnych targach, doskonale wykonanej robocie, zapewnienia o premii. Premia była – 150 PLN bodajże, za to szef kupił nową furę za ponad 300k, bo przecież nie przystoi teraz jeździć tym, czym jeździł.
Pierwszy raz w życiu użyłem służbowego kompa w godzinach pracy do pisania CV i szukania nowego miejsca zatrudnienia.