Były szef zawołał mnie do biura w jakiejś sprawie i przy okazji wspomniał, że dość późno przychodzę do pracy i dość wcześnie z niej wychodzę. Zdziwiona powiedziałam, że przecież jestem na miejscu parę minut przed 8, a wychodzę chwilę po 16, czyli dokładnie tak, jak powinnam według umowy.
Na to zaczął mi tłumaczyć, że u nich w firmie w sezonie się długo pracuje i w zamian w grudniu mamy dużo wolnego (tzn. mamy w tym okresie brać urlopy wypoczynkowe, bo jest mało roboty), poza tym on sam w sezonie siedzi czasem do 21 itd
Na końcu dodał jeszcze, że u niego to praca zaczyna się od momentu włączenia komputera, a nie od momentu wejścia do biura i że powinnam być na miejscu co najmniej o 7:45, żeby się przygotować do pracy. Dyskusja z tym człowiekiem nie miała sensu, więc tylko przytakiwałam, a potem i tak robiłam po swojemu.
Doszło do tego, że szef sprawdzał na kamerach, kiedy przyjeżdżam i sytuacja uspokoiła się trochę dopiero, gdy pokazałam mu zrzuty ekranu z widoczną godziną 8 rano, które już od jakiegoś czasu robiłam na dowód, że naprawdę te 5 minut wystarcza na włączenie komputera.
I tak mnie sprawdzał, bo kiedyś spytał, o której byłam firmie, a gdy powiedziałam, że chyba równo o 8, z oburzeniem stwierdził: „Nieprawda, bo 3 po!”. Po tym wszystkim zaczęły zdarzać mi się kilkuminutowe spóźnienia, bo skoro za bycie 5 minut przed czasem dostawałam opieprz za spóźnienie, to nie miałam żadnej motywacji, żeby się spieszyć. Uznałam, że równie dobrze może mi się dostać za rzeczywiste spóźnienie.