Przed świętami dorabiam dodatkowo na jednym z Jarmarków Bożonarodzeniowych. Budki drewniane zbite na słowo honoru, gdzie przez szpary hula wiatr. Ponieważ są otwarte od frontu, nawet grzejnik niewiele daje.
W ubiegłym tygodniu był mróz, wiało konkretnie. Mimo ubrania się na „na cebulkę”, i tak rozchorowałam się.
Przez kilka dni chodziłam do pracy z gorączką i zawalonym gardłem, aż faktycznie niemal straciłam głos. Szef od początku wiedział, jaki jest mój stan.
Po wspomnianych kilku dniach poszłam do lekarza.
Ostatecznie okazało się, że mam zapalenie krtani i gardła, dostałam zwolnienie chorobowe.
Poinformowałam o tym szefa. Jego reakcja?
– Ale do pracy Pani przyjdzie, tak?
– Mam gorączkę, zapalenie krtani i zapalenie płuc, dostałam receptę na antybiotyki, lekarka wypisała zwolnienie.
– Mnie to nie interesuje, ktoś musi otworzyć, XX ma sprawę w urzędzie do załatwienia.
– Dobrze, otworzę, ale niech XX przyjedzie możliwie szybko, bo naprawdę źle że mną.
Zmienniczka przyjechała, poszłam do domu.
Popołudniem dostałam telefon od szefa, że pogadamy za dwa dni wieczorem i może dam radę przyjść, bo zostało tylko kilka dni do końca. I nie mam brać żadnych zwolnień, bo nie jesteśmy w przedszkolu.