Mój poprzedni pracodawca w*ierdzielił się w zlecenie, za które nie był w stanie zapłacić wszystkim pracownikom, bo robiliśmy jako pożal się Boże podwykonawcy podwykonawców na jakiejś szemranej inwestycji i zalegał nam z wypłatami za prawie 3 miesiące.
Ostrzegaliśmy Go, że to zlecenie to będą same kłopoty, i z płatnościami będzie problem, ale strasznie się uparł, bo naobiecywali mu nie wiadomo czego. Kiedy nam wszystkim skończyły się oszczędności i Żony zaczęły nam siadać na głowy, że fundusz domowy się nie zgadza postanowiliśmy trochę zagęścić atmosferę, i zaczęliśmy upominać się o pieniądze już dosyć nerwowo.
Usłyszeliśmy ustnie coachingowym i influencerskim tonem, że „Za dużo myślicie o tych zaległych wypłatach, i się frustrujecie! Zrelaksujcie się, zmieńcie nastawienie, i przestańcie o tym myśleć!”
Doszło do tego, że zaczęliśmy jawnie na jego oczach niszczyć jego narzędzia, i materiały, aż w końcu musiał sprzedać swój luksusowy samochód, i wypłacić nam zaległe pensje, bo nie miałby czego zbierać ze swojej firemki.
Oczywiście po uregulowaniu wynagrodzeń oddaliśmy pieniądze za celowo zniszczone rzeczy i narzędzia, i jak jeden mąż równym krokiem odmaszerowaliśmy z firmy dziękując za współprace
Teraz mu się ponoć źle wiedzie