czwartek, 18 kwietnia, 2024
Strona głównaPiekielni szefowiePraca w januszowej kancelarii prawnej

Praca w januszowej kancelarii prawnej

Na fali postów o pracy w Januszexach Prawnych (zwanych bardziej oficjalnie kancelariami) postanowiłam dodać swoją historię.

Na ostatnim roku studiów, w czasach już covidowych, więc i z utrudnionym dostępem do rynku, postanowiłam poszukać swojej pierwszej pracy w zawodzie, która nie byłaby stażem polegającym na parzeniu kawy i klepaniu wezwań do zapłaty za parę groszy. Ogłoszeń było na tamten czas z powodu opisanego powyżej powodu niewiele, ale w końcu na FB odezwała się do mnie koleżanka, z którą znałam się ze studiów. Powiedziała, że wysłałam swoją CV-kę do kancelarii, w której ona pracuje i że szanowny pan mecenas (z małych liter celowo) chciałby się spotkać na rozmowę i może mi podać numer telefonu, żebym zadzwoniła i ustaliła warunki.

Jakoś przełknęłam to, w jaki sposób nowe potencjalne miejsce pracy się ze mną skontaktowało i zadzwoniłam. Warunki wydawały mi się na tamten czas w porządku – umowa zlecenia, oczywiście najniższa krajowa stawka, ale to i tak było więcej niż ktokolwiek wcześniej chciał mi zaproponować i elastyczne godziny pracy, gdyż pracować miałam na zmianę ze wspomnianą koleżanką, a co do godzin i dni miałam się dogadywać bezpośrednio z nią nie z szefem. Aha no i wreszcie miałam mieć jakąś tam samodzielność i „swoich” klientów. Więc się zdecydowałam.

Pierwszy tydzień próbny, w którym siedziałam z koleżanką był okej, nic specjalnego się nie działo, prócz tego, że dowiedziałam się, że owa koleżanka pracuje tam bez umowy a pensja jest oczywiście wypłacona na czarno do rączki. Postanowiłam, że ja o umowę zawalczę i ją dostałam. Z miesięcznym okresem wypowiedzenia. Umowę zlecenia.

Z piekielności i żałosnych sytuacji podczas pracy tam, to zacznę od tego, że w kancelarii panował niesamowity bałagan i chaos. Tzw „archiwum” to była sterta walających się papierów zagospodarowana na 1/4 podłogi, a w ogóle to wszędzie porozkładane były jakieś rzekomo ważne dokumenty, a sama kancelaria pokryta była kurzem i brudem, gdyż sprzątane to tam było ale może raz w miesiącu.

O wyglądzie toalety nie wspomnę, bo czasem potrafiło się aż z kosza na podłogę wysypywać, a kawy czy herbaty człowiek tam nie uraczył, chyba że sam sobie kupił, co było o tyle dziwne, że normalnie przychodzili do biura na spotkania klienci.

W tym całym chaosie, pierwszego dnia jak zostałam sama na zmianie dostałam opierdziel, że nie ma w drugim pomieszczeniu, w którym urzędowała koleżanka, jakichś ważnych dokumentów, które rzekomo tam zostawiła. Nie docierało do niego, że przeszukałam cały ten pokój, dzwoniłam do koleżanki która miała wolne (co zresztą sam mi kazał zrobić) żeby o nie zapytać i która wskazała, że powinny tam leżeć, chyba że sam je stamtąd zabrał i zaniósł do siebie do gabinetu.

Szefa żadne wyjaśnienie nie obchodziło, miałam je wyczarować i tyle. Finalnie okazało się, że rzeczywiście je wziął do siebie do pokoju i zapomniał, a ja z kolei dowiedziałam się, że to nie była pierwsza tego typu sytuacja. Janusz notorycznie zabierał z tego burdelu sam jakieś dokumenty, ewentualnie któraś z nas mu je dawała, a potem się wykłócał, że nigdy ich nie dostał a ty je zgubiłeś i przez ciebie wydarzy się teraz całe zło tego świata.

Po drugie szybko okazało się, że praca tam nie miała żadnego sensu. Janusz nie ogarniał żadnych swoich spraw, ciągle zbywał dzwoniących klientów słowami, że działamy i jesteśmy na dobrej drodze – chociaż często w rzeczywistości nawet nie miał pojęcia kto do niego zadzwonił. Kazał się zajmować wtedy tymi sprawami biednym studentom, którzy przyszli prawdopodobnie do swojej pierwszej poważniejszej pracy tydzień lub miesiąc temu.

Gdy udało się już napisać jakieś pismo w sprawie, leżało ono do sprawdzenia dniami lub tygodniami – w zależności od terminu, a gdy termin się zbliżał Janusz wpadał w trans i na nowo rozgrzebywał i sprawdzał jedno i to samo pismo w kółko, zapominając o wszystkich innych sprawach.

Potrafił jednego dnia cię pochwalić, że super napisane, następnego dnia przyszedł i dyktując ci zmienił 3/4 treści (co zaznaczę, często treściowo pismo pozostawało to samo, zmieniał się tylko styl) a jeszcze kolejnego wejść z kiepskim humorem powiedzieć, że wszystko jest beznadziejnie napisane i poprawiać raz jeszcze wszystko po sobie. W ogóle atmosfera i dzień w pracy zależały w głównej mierze od humoru Janusza. Bywały dni że od rana wydzwaniał z każdą bzdurą co 5 minut, wydając te same polecenia w kółko, każąc wydzwaniać kolejny i kolejny raz do tych samych ludzi i instytucji (i robić z siebie debila) oraz denerwując się, że wszystko się robi za wolno, a nawet podważać przepisy prawa, twierdząc że jest inaczej. Człowiek się zestresował na maksa a potem po 2 h Janusz wchodził do kancelarii jak gdyby nigdy nic, zapominając o wszystkim, w tym zadaniach zleconych wcześniej.

Co do wypłaty – o tyle dobrze, że Janusz pilnował godzin pracy i wypłacał wynagrodzenie zgodnie z nimi. Jedyna piekielność w tym zakresie była wtedy gdy Janusz dochodził nagle do wniosku że pracuje się za wolno i jemu ten biznes się nie opłaca, bo powinniśmy pisać pisma szybciej (co było ciężkie gdy praca była przerywana wiecznymi bezsensownymi telefonami, a jedno pismo mielone po 10 razy). I jeszcze jedna żałosna sytuacja, w którym Janusz płacąc do ręki nie miał odliczonej kwoty i kazał sobie oddawać następnego dnia jakieś 15 zł. Niby nie zarobiłam na to, ale serio? 15 zł?

Sprzęt w kancelarii ledwo działał, a jeśli przestawał działać to była oczywiście twoja wina, bo nie umiesz z niego korzystać. Po kilku dniach przyniosłam swoją prywatną myszkę z domu, bo Janusz uparcie twierdził że ta kancelaryjna działa i nowej nie kupi, mimo że nie dało się nią kliknąć.

Długo by opisywać wszystkie sytuacje, wytrzymałam tam 3 miesiące, co przypłaciłam załamaniem nerwowym i obrzydzeniem do pracy w charakterze prawnika.

Ze smaczków: ja pracowałam w lato, ale w zimę jak się można domyślić (co opowiedziała dłuższa stażem tam koleżanka) Janusz oszczędzał na ogrzewaniu, a że była to stara kamienica to zimno było tak, że para leciała z ust. Moim osobistym hitem jest jednak sytuacja gdy kazał mojej następczyni przesypywać śmieci z worka do dużego kontenera i włożyć ten sam worek z powrotem – „bo wie Pani z workami u nas krucho”.

MOŻE CI SIĘ RÓWNIEŻ SPODOBAĆ:

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

DODAJ SWOJĄ HISTORIĘ

Najpopularniejsze z 7 dni

NAJNOWSZE KOMENTARZE