czwartek, 18 kwietnia, 2024
Strona głównaPiekielni szefowiePraca w schronisku dla zwierząt

Praca w schronisku dla zwierząt

Pracowałam w czasie studiów w schronisku dla zwierząt. Praca fizyczna, sprzątanie po kilkuset zwierzętach, karmienie, podawanie leków itp.

Schronisko było podzielone na 2 budynki. Część biurowa, w której pracowała kierowniczka z kadrą zarządzająca, księgową itp. i osobna część dla pracowników fizycznych. U „biurowych” – klimatyzacja, sprzątaczka ogarniająca bałagan, kuchnia ze zmywarką. U nas – upał i zaduch to nasz problem, zamiast kuchni mieliśmy małą półkę na kubki nad szlauchem, którym myło się kocie kuwety, a nad kuwetami – zapaskudzony zlew, w którym myło się oprócz naszych kubków również psie i kocie miski. Nie wspomnę o tym, że nasze WC wyglądało jakby nigdy w życiu nie zostało umyte i nie działała spłuczka, więc osoba najmłodsza stażem zawsze szła na koniec dnia i spłukiwała wszystko wiadrem. Ogólnie lepiej było nie korzystać.

Budynek biurowy był 10 metrów od naszego, ale pracownicy fizyczni mieli absolutny zakaz korzystania z „biurowego” czystego kibla i zmywarki. Jedna dziewczyna się wyłamała, to potem kierowniczka ukarała ją dając jej na kolejny miesiąc zero godzin.

Bo jeszcze nie wspomniałam, ale większość fizycznych (nawet kobieta z 20 letnim stażem) miała umowy zlecenia płatne od godziny. Jeśli kierowniczka kogoś bardziej lubiła to przydzielała mu więcej godzin (w tym popołudniowych, gdzie było już więcej pracy przy adopcjach, a mniej fizycznej), a kto podpadł to miał zabierane i musiał kombinować jak się przez ten miesiąc utrzymać.

Można sobie pomyśleć, że misją schroniska jest jednak głównie pomoc bezdomnym zwierzętom, a nie przesadne dbanie o pracowników. Otóż nie do końca. Ciężko było doprosić się o jakiekolwiek wyposażenie do pracy. O ile nigdy nie zabrakło żwirku i jedzenia, o tyle brakowało wszystkiego innego. Na 4 pracowników fizycznych dostaliśmy jedną parę gumowych rękawic i mieliśmy się jakoś nią dzielić. Środki do dezynfekcji potrzebne do odkażania izolatki gdzie było pełno chorych zwierząt? Zbędny wydatek. Skończyło się tak, że każdy kupował sobie takie rzeczy sam.

Smutniej się robiło gdy jakiś zwierzak był chory na coś mniej typowego. Mieliśmy dyżurnego weta parę razy w tygodniu i jakieś operacje jeszcze ogarniał, był też zestaw typowych leków, ale jeśli było potrzebne coś ekstra, to już zgodę na zakup musiała dać kierowniczka. Raz miałyśmy kociaka z zapaleniem oczu. Bardzo fajny, kilkumiesięczny kocurek, przymilny, lgnął do ludzi, żeby go tylko ciągle głaskać. Złapał jakieś paskudztwo w schronisku. Weterynarz mówił, że da się mu uratować wzrok, ale trzeba kupić specjalny antybiotyk do zakraplania, który kosztował parędziesiąt złotych. Poszliśmy prosić kierowniczkę, żeby dała zgodę, ale odmówiła. W końcu zrzuciliśmy się i kupiliśmy sami, choć to była duża kwota dla osób zarabiających po 8 zł za godzinę. Właściwie to zawsze odmawiała na takie prośby.

Ogólnie nieraz siedziało się bezpłatne nadgodziny, żeby jeszcze spędzić nieco czasu ze zwierzakami, bo czasu było zawsze za mało. Czasem trzeba było czuwać po operacji czy kot lub pies się wybudzi, to czekaliśmy. Mówiliśmy sobie, że to trochę jak wolontariat. Na to jednak że te ekstra godziny nie są płatne nikt z nas nie narzekał, bo wierzyliśmy, że są ważniejsze wydatki.

Iluzja prysła gdy okazało się, że schronisko dostało ekstra pieniądze od miasta. Najpierw była nadzieja, że może wybudują nową izolatkę, bo chore zwierzęta już się tam nie mieściły i trzeba było mieszać je ze zdrowymi.. że może dostaniemy w końcu lepsze wyposażenie do pracy albo będzie na leki dla zwierzaków.. Guzik tam. Za fundusze zostało wyremontowane biuro. Nowe płytki, malowanie, odnowione schody i okna, nowy ekspres do kawy, telewizor… a u nas i u zwierząt nie zmieniło się nic.

Największy absurd był gdy przywieziono nam kota, który był podejrzany o wściekliznę, rzucał się, drapał, leciała mu ślina z pyska, a wkrótce potem zdechł. To było na zmianie mojej koleżanki, która „obsługiwała” tego kota i próbowała potem doprosić kierowniczkę żeby to gdzieś zgłosić i tego kota przetestować. Nie była pewna czy jej nie drapnął albo nie miała kontaktu z jego śliną, bo miała kilka drapnięć, które w tej pracy były na porządku dziennym. Oczywiście kierowniczka nie chciała, bo będzie z tego dużo problemów i papierologii i w ogóle to wina znajomej, że jest słaba jeśli dała się ugryźć kotu.

W końcu postawiliśmy się całą grupą, to bardzo niechętnie się zgodziła, ale że to było 2 dni po fakcie i kot był już od dawna w chłodni, to trzeba było wejść tam i go szukać pośród stosu innych martwych zwierząt. Bleee.. Na koniec gdy znajoma chciała się zaszczepić na wściekliznę, to ok, dostała zgodę, ale pod warunkiem, że to będzie załatwiane po godzinach pracy, bo jest sezon letni, paru pracowników właśnie odeszło, a ona nie ma zamiaru szukać za nią zastępstwa..

MOŻE CI SIĘ RÓWNIEŻ SPODOBAĆ:

1 KOMENTARZ

  1. Tak to chyba jest. Moja koleżanka chciała kota z domu tymczasowego, to jego powiedziano, że nie może go dostać, bo balkon nie zabespieczony, kij że za tydzień miala umówionych robotników do zamontowania jest na balkonie… Kupiła kota rasowego. Balkon ma zakratowany i z półkami u odpiwiednia roślinnością dla kota. Korzysta kot rasowy, mimo że chciała znajdę.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

DODAJ SWOJĄ HISTORIĘ

Najpopularniejsze z 7 dni

NAJNOWSZE KOMENTARZE