czwartek, 18 kwietnia, 2024
Strona głównaPiekielni szefowiePraktyki i januszowa uczelnia

Praktyki i januszowa uczelnia

Będąc na drugim roku studiów (rok bodajże 2010) po drugim semestrze musiałem zrobić praktyki w instytucji związanej z kierunkiem, by mieć zaliczony cały rok oficjalnie. W tej historii januszkiem do potęgi okazał się nie mój pracodawca (praktykodawca?), a uczelnia, które mnie na te praktyki wysłała. Uczelnia państwowa, żeby była jasność.

Po kolei. Jako że mój kierunek był wtedy na rynku dość nowy (była to jedyna uczelnia w województwie oferująca taki profil ówcześnie), więc nikt decyzyjny na uczelni nie miał bladego pojęcia jak te praktyki powinny wyglądać. Dość powiedzieć, że dziekan wskazał nam dwa podmioty, w których „poleca” te praktyki zrobić, które były totalnie nie związane z kierunkiem studiów: kierunek – zarządzanie kryzysowe i bezpieczeństwo wewnętrzne, proponowane instytucje – hotel i hurtownia handlująca sprzętem sportowym. Kilka osób zgłosiło się do tych instytucji na „praktyki” i z ich opowieści wiem, że musieli się tam pojawić po 3 razy, tu porobili kawę, tu pokserowali jakieś papiery w biurze, tu coś posprzątali, tu jakaś kompletacja towaru czy kilka godzin na recepcji i im podbijali kartę praktyk z wzorową oceną praktykanta.

Dla wyjaśnienia, zgodnie z regulaminem praktyki musiały trwać minimum 21 dni (3 tygodnie kalendarzowe, pełne 15 dni roboczych).

Jako ten „upierdliwy”, który jednak chciał się czegoś nauczyć zacząłem drążyć temat i zacząłem tournee po podmiotach związanych z kierunkiem (policja, straż pożarna, straż miejska, wydział zarządzania kryzysowego, pogotowie, nowo utworzony CPR itp), by rozpytać o możliwość zrobienia tych praktyk jak należy. Poza strażą miejską wszyscy byli chętni, by takie coś zorganizować, ale wymogiem było dostarczenie przez uczelnię planu praktyk z zakresem tematycznym i zakresem moich obowiązków w ich trakcie.

Tutaj mała dygresja dot. rozmowy w straży miejskiej. Nie chcę tu szkalować tej instytucji, bo moje późniejsze obcowanie z tą formacją jako obywatel jest w większości pozytywne, ale czuję, że moja rozmowa ws. praktyk ze względu na swoje januszowstwo zasługuje na opisanie. Otóż umówiłem się z komendantem na rozmowę na godz 7.30. Przedstawiam mu moją sprawę i zaczyna się festiwal jego narzekań „paaanie, to by panu trzeba załatwić papiery na dostęp do dokumentacji służbowej, a to robota jest”, „paaaanie, to by pan musiał z nami jakieś szkolenie interwencyjne zrobić, że towarzyszyć podczas pracy patrolu, a to potrwa”, „paaaanie, a ty by pan musiał tu z nami siedzieć po 8 godzin dziennie, a pan to cywil i jak to będzie wyglądać” i takich argumentów było kilkanaście.

Na koniec powiedział, że jak już się uprę to mogę co najwyżej u nich robić za pomoc biurową i poprawiać błędy w raportach i przygotowywać (czytaj sprzątać) radiowozy i tego typu odpowiedzialne rzeczy, więc podziękowałem, bo gość dość jasno dał mi do zrozumienia, że mu się nie chce mieć praktykanta, bo by musiał wstać zza biurka wtedy.

Na koniec jeszcze kwestia samego komendanta – gość ważył spokojnie ze 170 kg przy wzroście góra metr 70, na oko mając z 45 lat, a w trakcie mojej rozmowy z nim jeden ze strażników przywiózł mu 3! torby z żarciem z pewnej sieciowej restauracji fastfood na M. Pełna profeska. Kilka miesięcy później kontrola po skardze obywatela, który był świadkiem popijawy na komendzie tak ich przetrzepała, że zwolniono 95% kadry (z tego co wiem, ze starej ekipy zostało 2 strażników), a szefu poleciał jako pierwszy, a w mieście przez prawie rok straż w zasadzie nie istniała, zanim nie odbudowano kadry.

Wracając do praktyk. Wracam na uczelnię, rozmowa z dziekanem, na moje słowa, że wymagają planu i zakresu praktyk zrobił wielkie oczy, ale powiedział, że możemy się umówić i taki plan stworzyć, żeby już był dla innych studentów też. Umawiam się z nim parę dni później, gość nie przychodzi, nie dobiera telefonów.

Kolejne spotkanie umówione przez jego sekretarkę i ten sam scenariusz, to samo przy kolejnych 4 terminach, które miałem z nim umówione.

W końcu zaczaiłem się na niego pod aulą na której miał wykład i mi powiedział wprost, że uczelnia mi „załatwiła” miejsca do zrobienia praktyk i jak mi one nie pasują, to „mam sobie radzić”.

W podobnym tonie wypowiedział się opiekun praktyk na moim kierunku, który dodał jeszcze, że on tak po prawdzie to się na tym nie zna, więc mi nie pomoże (był wykładowcą z kierunków ekonomicznych). Powiedziałem o tym jednemu z wykładowców z kierunku, z którym miałem „sztamę” i gość postanowił mi pomóc. Jako ex-wojskowy i ex-dyplomata (panie Adamie, jeszcze raz wielki szacun za pomoc) miał sporo kontaktów, więc zorganizował mi kilka telekonferencji m.in. z emerytowanym komendantem wojewódzkim policji, kimś wysoko (nie pamiętam stopnia) w straży pożarnej, paroma urzędnikami wydziałów kryzysowych w różnych miastach i kierownikiem wojewódzkiego pogotowia, z którymi wspólnie utworzyliśmy plan praktyk dla mojego kierunku liczący 6 str. a4, z podziałem na specjalizacje według rodzaju służby.

Ja dumny z siebie idę z tym do dziekana, by uczelnia mi to oficjalnie podbiła. Umówienie się z nim na podpis i pieczątkę trwało oczywiście ładne 3 tygodnie, bo co chwila odwoływał spotkanie, ale w końcu się udało. Potem kwestie papierologiczne (odpisy tego planu do dziekanatu, biura karier, biura samorządu studenckiego i chyba gdzieś jeszcze) i wreszcie po walce z biurokracją i uberbossem w postaci kierowniczki dziekanatu oraz zaliczeniu pozostałych egzaminów mogłem iść na wakacyjne praktyki.

Mój wybór ostatecznie padł na straż pożarną w moim mieście ze względu na lokalizację (10 min spacerem z domu) i możliwości zahaczenia o więcej tematów, bo mogłem tam jednocześnie robić praktyki z trzech obszarów, bo w tym samym budynku oprócz straży pożarnej mieścił się jeszcze CPR oraz centrala monitoringu miejskiego. Tym samym załapałem się na świetne praktyki podczas których jeden tydzień spędziłem działając ze strażakami (zmiany na dyspozytorni, na warsztacie, dwa razy byłem z nimi na akcji jako obserwator, parę razy byłem na inspekcjach budynków, ćwiczenia itp), tydzień jako operator telefonu 112 w CPR i tydzień na monitoringu miejskim. Praktyki spodobały mi się tak bardzo, a i też sprawdzałem się w tych rolach, że za obopólną zgodą przedłużyłem sobie te praktyki o 2 tygodnie już bez udziału uczelni, mimo że były bezpłatne, a jako student w czasie wakacji mogłem spokojnie iść do pracy zarobkowej.

Na uczelni termin na składanie karty praktyk u opiekuna wyznaczony był na wrzesień, tak by papiery trafiły gdzie trzeba przed rozpoczęciem nowego semestru. 4 razy umawiałem się kierownikiem praktyk, ani razu się nie pojawił. Nauczony doświadczeniem przyczaiłem się znowu na dziekana, który był wielce niezadowolony, że mnie znowu widzi, ale zaprosił mnie do gabinetu, by sprawdzić kartę praktyk. W trakcie sprawdzania nie zliczę ile razy narzekał, że nie opisałem całych 3 tygodni w 2 zdaniach, tylko każdy dzień rozpisałem z osobna na całą stronę a5, bo było o czym pisać.

Gdy przebrnął przez lekturę pomijając 90% stron stwierdził, że musi się skonsultować z paroma osobami, czy mogą mi te praktyki zaliczyć, bo robiłem je w nierekomendowanych przez uczelnię „instytucjach” (przypominam, hotel i hurtownia sportowa). Było z tym trochę cyrków, ale w końcu te praktyki mi zaliczono, choć paru wykładowców dało mi potem w trakcie następnego roku jasno do zrozumienia, że się za bardzo wychylam, ale ich olałem, czując, że choć raz na tej uczelni coś było zrobione tak jak powinno.

Co najlepsze, dwa lata później na ten kierunek poszedł mój znajomy. Jako że wiedziałem, że nie będzie zainteresowany siedzeniem na recepcji czy sprzątaniem magazynu opowiedziałem mu historię o tworzeniu planu praktyk i powiedziałem, żeby poszedł i sobie go skserował. O jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że na uczelni nikt o tym planie nie słyszał, dziekan i baba w dziekanacie twierdzili, że nigdy nikt im takiego planu nie dawał, jakby nigdy się nic nie wydarzyło, więc mój plan praktyk i jego odpisy pewnie stały się ofiarą „palenia ksiąg heretyckich”. Pana Adama już też wtedy nie było na uczelni, bo ewakuował się z niej z powodu betonowego kierownictwa i znajomy musiał niestety sobie radzić od zera.

Ładne parę lat później, gdy zorganizowaliśmy sobie spotkanie studentów na którąś rocznicę po magisterce, jeden z kolegów, który był doktorantem na tej uczelni powiedział, że ww. hotel i hurtownia to podmioty nieoficjalnie, ale mocno powiązane z uczelnią zarówno prywatnie jak i biznesowo i dlatego był taki nacisk, by to u nich robić te „praktyki” bez względu na kierunek studiów.

MOŻE CI SIĘ RÓWNIEŻ SPODOBAĆ:

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

DODAJ SWOJĄ HISTORIĘ

Najpopularniejsze z 7 dni

NAJNOWSZE KOMENTARZE